Czerwone Smerfiki to byli normalni ludzie. Lubili posłuchać radia.
Gdy już mnie zapakowali do karetki, wsiedli do kabiny i włączyli radio. W tym momencie karetkę wypełniła muzyka: Freddie Mercury śpiewał Show must go on...
To była pierwsza piosenka, jakiej (świadomie) słuchałam po wypadku!
Freddie zawsze był dla mnie wyjątkowy. Po pierwsze, urodził się tego samego dnia i miesiąca, co ja (5 września), tylko innego roku. Po drugie, zawsze lubiłam jego muzykę. Jest pełna energii i autentycznej pasji - taka spod znaku Merkurego (patrona znaku zodiakalnego wrześniowej Panny), jak posłaniec wiadomości....
I proszę: oto Freddie, którego już dawno nie ma na tym świecie, śpiewa dla mnie! I co śpiewa?! Show must go on! - czyli Przedstawienie musi trwać!
To było jak przekaz. Niezwykłe.
W momencie, gdy moje życie zupełnie się zatrzymało, a może nawet: tamto życie umarło, a ja nie miałam pojęcia, co będzie dalej, w takim momencie słyszę, że teraz będzie właśnie tak, a ja mam dalej "być".
Wcale nie jestem pewna, że poczułam zachwyt. Ale usłyszałam w głowie pytanie: Jaki jest sens tego wszystkiego? Jaki jest sens tego życia, gdy nic nie mogę, gdy wszystko boli, kiedy teraz moja przyszłość to wielka "czarna dziura".
I wtedy też usłyszałam odpowiedź: Zobacz, Freddie nie żyje, ale to, co stworzył, żyje nadal i daje ci siłę i otuchę. Śmierć jest tak samo naturalna jak narodziny. Nasza obecność tworzy nieprzerwany łańcuch życia: to, co stworzyły poprzednie pokolenia służy następnym, a te następne tworzą na tej bazie dla kolejnych, które będą po nich... Taki jest sens.
Nie chodzi o robienie rzeczy wielkich. Każda rzecz, którą tworzymy, prędzej czy później znajdzie swojego odbiorcę - kogoś, kto akurat w danym momencie tego właśnie będzie potrzebował.
A więc mam żyć dalej? ALE JAK?!!!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz