Ten blog najlepiej jest czytać od początku...

Chcę, aby ten blog był jak książka: aby płynął wartko jak woda, dodawał otuchy jak Słońce, aby był poruszający jak powietrze i dawał oparcie jak ziemia, tworząc w Tobie wewnętrzną przestrzeń, pozwalającą inaczej spojrzeć na to, co już znasz...

poniedziałek, 25 stycznia 2010

Ludzie z Wrocławia

Na marginesie poprzedniego posta - adnotacja:

Szczególne podziękowania dla osób, które były dla mnie wtedy wyjątkowe - i stale o nich pamiętam i wysyłam im moją wdzięczność:

Sanitariusze, którzy mnie przewozili - nie wiem skąd dokąd, na pewno na prześwietlenie i założenie gipsu.
Pierwsza odsłona: "Dzień dobry pani!" - wypowiedziane energicznym, radosnym głosem, zupełnie jakbyśmy byli starymi znajomymi.
To mnie zdumiało! Pomyślałam: ja, taki wrak człowieka, ledwo żyję, a oni mnie witają z taką radością?! Nie pamiętam, czy odpowiedziałam, bo po pierwsze zatkało mnie, po drugie - nie wiem, czy miałam tyle siły...

Druga odsłona: panowie byli ubrani w czerwone kubraczki z napisem RATOWNICTWO MEDYCZNE. Nazwałam ich sobie w myślach Czerwonymi Smerfikami. (Ciekawe, skąd pamiętałam, że jest coś takiego jak Smerfy; chyba było tak, że im coś wcześniej zaistniało w moim życiu, tym łatwiej mi wracała o tym pamięć?)

Odsłona trzecia: Czerwone Smerfiki zaczęły taszczyć nosze z moim ciałem po wysokich schodach przedwojennego budynku wrocławskiej kliniki. Panowie zaczęli sobie z siebie nawzajem żartować i droczyć się. To dawało mi mnóstwo energii. Czułam, że tak naprawdę lubią się, że nie jest im lekko, ale z ochotą wykonują swoją wspólną pracę.
Czułam się bezpiecznie. Było mi dobrze, bo wiedziałam, że mam dobrych opiekunów.
Gdy usłyszałam ich rozmowę na temat, że jeszcze dziś nie jedli śniadania, poprosiłam moją mamę i męża, którzy czekali już na dole, aby kupili im coś do jedzenia...

Nie pamiętam twarzy tych osób, nie znam ich nazwisk. Wiem, że odegrali oni swoją rolę w moim procesie. jestem im wdzięczna i stale wysyłam im moje ciepłe myśli.

Pan Rysiu.
Pan Rysiu był salowym (może dalej jest) w Klinice Szczękowo-Twarzowej we Wrocławiu. Nie pamiętam jego twarzy. Nie zapomnę jego imienia, nazwiska oraz tego, co mi ofiarował.

Pamiętam, jak ujął mnie głos pana Rysia, gdy pierwszy raz go usłyszałam. Powiedziałam wtedy: panie Rysiu, pan powinien pracować w radiu. Pan ma niesamowity głos!
Na to pan Rysio: ja właśnie pracuję w radiu. Codziennie po pracy lub przed, w zależności od tego na której jestem zmianie, chodzę do mojego radia. Okazało się, że to jest jakaś rozgłośnia medyczna.
Głos pana Rysia dawał mi głębokie poczucie bezpieczeństwa. Wiedziałam wtedy, że jego właściciel jest obok i myśli o wszystkim, czego tylko mogę potrzebować.
Nie potrafię opisać, jak wiele to dla mnie znaczyło.

Od mojej mamy wiem, że gdy byłam przygotowywana do przewiezienia do Warszawy, pan Rysiu (mimo bardzo wczesnej pory) wszystkiego pilnował i przyszedł się pożegnać do karetki. Ja tego nie pamiętam. Ale nigdy go nie zapomnę oraz tego, jak bardzo mi pomógł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz