Ten blog najlepiej jest czytać od początku...

Chcę, aby ten blog był jak książka: aby płynął wartko jak woda, dodawał otuchy jak Słońce, aby był poruszający jak powietrze i dawał oparcie jak ziemia, tworząc w Tobie wewnętrzną przestrzeń, pozwalającą inaczej spojrzeć na to, co już znasz...

piątek, 12 lutego 2010

Służba zdrowia(-u)...?

Od tamtej też pory zastanawiam się, dlaczego "ta instytucja" nazywa się Służba zdrowia? Jest powołana po to, aby służyć zdrowiu? Więc dlaczego zdrowia...?

Moje doświadczenia ze Służbą zdrowia są bardzo różne. Mogłabym wypunktować ich duże zaniedbania, nawet domagać się odszkodowania z powodu błędów lekarskich, jakie popełnili.
Z drugiej strony - otrzymałam też dary, które wykraczały daleko poza granice ich specjalności czy obowiązków, a wynikały z dobrej woli, z prawdziwej chęci niesienia pomocy.

Dobrym przykładem jest moja prawa ręka.
Otóż - jak o tym pisałam wcześniej - ocknęłam się (tak całkiem świadomie) równo tydzień po wypadku. Zamieniłam parę słów z mamą, wypiłam trochę "jedzenia" ze szpitalnego kubka (nie mogłam gryźć ze względu na uraz twarzy), znowu zapadłam w sen. Ale podczas któregoś z krótkich okresów aktywności zauważyłam, że boli mnie prawe przedramię, szczególnie podczas ruszania ręką.
Zakomunikowałam wówczas lekarzom: ulna.
Nie byłam w stanie mówić pełnymi zdaniami, pokazywałam więc na prawą rękę, powtarzając słowo "ulna".
Nie mam pojęcia, skąd mi to przyszło. Wiedziałam, że ulna to łacińskie określenie kości łokciowej, a ja mam złamaną kość łokciową. Ale dlaczego używałam akurat określenia łacińskiego zamiast po prostu powiedzieć: kość łokciowa? Nie wiem. Najbardziej prawdopodobne jest, że nie pamiętałam polskiej nazwy...

W ten sposób kość łokciowa została zaopatrzona (ładnie się to nazywa, prawda?)- czyli wsadzona w gips - dopiero po tygodniu od jej złamania.
Jak to możliwe, że po takim wypadku, gdy zostałam przywieziona do szpitala w ciężkim stanie, cała połamana i pokrwawiona, lekarze nie zdiagnozowali złamania w przedramieniu?
Prawdopodobne jest, że skoncentrowali się wówczas na sprawdzeniu, czy mój kręgosłup jest nienaruszony, czy nie mam popękanych narządów wewnętrznych...
Skupili się również na zaopatrzeniu otwartych złamań i miejsc, które wyraźnie wskazywały na naruszenie ich funkcjonowania.

Dlatego właśnie opisywane wcześniej Czerwone Smerfiki musiały taszczyć nosze ze mną po schodach kliniki w przedwojennym budynku bez windy...

Następnego dnia spadły na moją głowę gromy: właśnie zorientowałam się, że złamana jest również lewa noga (prawa była już zoperowana w dwóch miejscach i wsadzona w gips); jakoś tak podejrzanie mnie bolała podczas ruchu. Moja mama, stale obecna przy mnie, zakomunikowała o tym personelowi medycznemu. Wtedy usłyszałam: dopiero teraz nam pani o tym mówi? Nie mogła nam pani powiedzieć wczoraj, gdy woziliśmy panią na ortopedię z ręką?!

Trudno znaleźć słowa.
Bo "personel medyczny" powinien rozumieć, w jakim stanie jest osoba po tak głębokim urazie. Sam fakt, że te złamania (które powinny były być rozpoznane tydzień wcześniej) "poczułam" dopiero wtedy świadczył o zmienionym i dalekim od normy odczuwaniu mojego własnego ciała.

Historia każdego z tych złamań to osobna i bardzo pouczająca opowieść...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz